08-07-2017, 22:25 PM
Cześć,
Postanowiłem podzielić się swoją historią i powiedzieć prawdę o sobie.
Niedawno moja psycholog zdiagnozowała u mnie zaburzenie osobowości Borderline. Ogólnie nie czuję się najlepiej, tym bardziej, że wyjechała na 3-tygodniowy urlop. Postaram się opisać, na czym to wszystko polega. Borderline to "życie na krawędzi". To odczuwanie emocji 100 razy intensywniej niż normalni ludzie. Zazwyczaj ludzie odczuwają je w przedziale 1-10, np. niektórzy odczuwają lekką złość (1), trochę większą (2), niekiedy dużą. U mnie jest to zawsze na 10. Jak kocham, to na maxa, jak się złoszczę, to jest u mnie zawsze furia.
Najgorsze jest dla mnie poczucie bycia odrzuconym. To sprawia mi największe problemy w codziennym funkcjonowaniu, ponieważ poczucie odrzucenia powoduje, że nie chcę się z taką sytuacją nigdy spotkać w kontakcie z ludźmi, dlatego izoluję się od nich całkowicie. Obecnie mam urlop. Minął jeden z trzech tygodni urlopu. Wziąłem go, ponieważ nie byłem w stanie wstawać z łóżka i chodzić do pracy. Poza tym, wziąłem go w tym samym czasie, co moja psycholog, żeby nie opuszczać terapii jeszcze więcej, bo jest mi ona bardzo potrzebna.
Wiem, że poczucie odrzucenia jest tylko w mojej głowie. Wyobrażam sobie po prostu cały czas, że gdy spotkam się z kimś, to po chwili stwierdzi, że jestem nie wart rozmowy i zacznie zachowywać się tak, aby mnie porzucić. Wiem, że to dziwne, ale w kontakcie z ludźmi zaczynam zachowawczo "włączać czujnik", który reaguje na jakiekolwiek sygnały ze strony innych, które potwierdziłyby, że chce mnie porzucić. Potem są te emocje: złość a w zasadzie furia, której nie da się opisać.
Sięgając w przeszłość myślę, że wzięło się to z mojego domu. Mój ojciec zawsze miał nadętą minę. Kiedy przychodził z pracy i cieszyłem się, że ktoś z dorosłych przychodzi do domu (a to dorośli sprawiali, że czułem się bezpiecznie) i przybiegałem mu na powitanie on odburkiwał: "Dzień dobry" i potem cała radość schodziła ze mnie. Następnie zaczynał mi rozkazywać, traktował mnie jak swojego służącego. Kiedy byłem jeszcze młodszy zawsze robił miny i rzucał sztućcami, kiedy mówiłem mu, że jestem głodny. Najgorsze było to jego rozkazywanie mi. Mówił do mnie takim apodyktycznym, rozkazującym tonem: "Wynieś śmieci!!!" Krzyczał wręcz! W takich sytuacjach czułem, jak emocje zaczynają sięgać granic możliwości, czułem się tak wściekły, że jedynym sposobem, w jaki byłem w stanie na to zareagować, było odkrzyknięcie mu: "Nie! Nie wyniosę śmieci! Nie będziesz mi rozkazywał!" I wtedy ojciec zaczynał mnie bić. Wtedy stawał się największym terrorystą, z jakim kiedykolwiek się w życiu spotkałem. Mówił do mnie: "Jak Ty się do ojca odzywasz!?" Dawał sobie wtedy przyzwolenie na to, żeby mnie lać. Miałem siniaki, krwiaki, itd. To było straszne. Trwało to latami. W końcu przyszedł czas studiów. Wtedy wyprowadziłem się do Łodzi i robiłem wszystko, żeby nie jeździć do domu. Fizycznie jestem od rodziców daleko, ale blizny w psychice pozostały. Tak więc, ten "czujnik" włącza mi się zawsze. Spotkanie z ludźmi jest dla mnie czymś zagrażającym, bo prawdziwe odrzucenie mnie przez kogoś byłoby dla mnie emocjonalnie nie do przeżycia. Dlatego unikam ludzi.
Mija pierwszy dzień mojego urlopu, a ja całymi dniami siedzę w domu. Nie rozmawiam z nikim.
Boję się, że w relacji ktoś odkryje, że czegoś nie potrafię. Większość ludzi na świecie ma niesamowite zdolności, takie jak artystyczne, naukowe, itd., ja nie mam żadnych. Boję się strasznie, że ktoś odkryje, że nic nie potrafię robić i mnie odrzuci. Czym właściwie jest to odrzucenie? Tym, że nie będzie chciał ze mną być. Nie będzie chciał pobyć ze mną. Bardzo pragnę czuć się akceptowanym, chociaż trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć, co ktoś musiałby zrobić, abym poczuł się akceptowany. To po prostu wynika z tego, że w domu nie czułem się bezpiecznie. Bardzo pragnę uczucia miłości i akceptacji, pragnę, aby ktoś pokazał mi, że czuje się przy mnie dobrze. Terapia trochę działa. Wiem, że moje reakcje emocjonalne dotyczą moich myśli, a nie rzeczywistych sytuacji. Oprócz tych przykrych sytuacji w domu, nigdy raczej nie doznałem odrzucenia, ale jednak mam cały czas w głowie ten "czujnik" i te reakcje. Emocje są tak dewastujące, że nie potrafię często podnieść się z łóżka po całej nocy. Myśl, że znów będę musiał przeżywać to samo przez cały dzień jest nie do wytrzymania.
Jestem chyba mistrzem pokazywania ludziom, że "wszystko jest w porządku" a tak na prawdę, to chciałbym w końcu przerwać milczenie i powiedzieć ludziom prawdę o sobie. Nie bardzo chyba jeszcze wiem, jak bym miał to zrobić. Zacząłem więc od napisania postu tutaj.
Jędrek
Postanowiłem podzielić się swoją historią i powiedzieć prawdę o sobie.
Niedawno moja psycholog zdiagnozowała u mnie zaburzenie osobowości Borderline. Ogólnie nie czuję się najlepiej, tym bardziej, że wyjechała na 3-tygodniowy urlop. Postaram się opisać, na czym to wszystko polega. Borderline to "życie na krawędzi". To odczuwanie emocji 100 razy intensywniej niż normalni ludzie. Zazwyczaj ludzie odczuwają je w przedziale 1-10, np. niektórzy odczuwają lekką złość (1), trochę większą (2), niekiedy dużą. U mnie jest to zawsze na 10. Jak kocham, to na maxa, jak się złoszczę, to jest u mnie zawsze furia.
Najgorsze jest dla mnie poczucie bycia odrzuconym. To sprawia mi największe problemy w codziennym funkcjonowaniu, ponieważ poczucie odrzucenia powoduje, że nie chcę się z taką sytuacją nigdy spotkać w kontakcie z ludźmi, dlatego izoluję się od nich całkowicie. Obecnie mam urlop. Minął jeden z trzech tygodni urlopu. Wziąłem go, ponieważ nie byłem w stanie wstawać z łóżka i chodzić do pracy. Poza tym, wziąłem go w tym samym czasie, co moja psycholog, żeby nie opuszczać terapii jeszcze więcej, bo jest mi ona bardzo potrzebna.
Wiem, że poczucie odrzucenia jest tylko w mojej głowie. Wyobrażam sobie po prostu cały czas, że gdy spotkam się z kimś, to po chwili stwierdzi, że jestem nie wart rozmowy i zacznie zachowywać się tak, aby mnie porzucić. Wiem, że to dziwne, ale w kontakcie z ludźmi zaczynam zachowawczo "włączać czujnik", który reaguje na jakiekolwiek sygnały ze strony innych, które potwierdziłyby, że chce mnie porzucić. Potem są te emocje: złość a w zasadzie furia, której nie da się opisać.
Sięgając w przeszłość myślę, że wzięło się to z mojego domu. Mój ojciec zawsze miał nadętą minę. Kiedy przychodził z pracy i cieszyłem się, że ktoś z dorosłych przychodzi do domu (a to dorośli sprawiali, że czułem się bezpiecznie) i przybiegałem mu na powitanie on odburkiwał: "Dzień dobry" i potem cała radość schodziła ze mnie. Następnie zaczynał mi rozkazywać, traktował mnie jak swojego służącego. Kiedy byłem jeszcze młodszy zawsze robił miny i rzucał sztućcami, kiedy mówiłem mu, że jestem głodny. Najgorsze było to jego rozkazywanie mi. Mówił do mnie takim apodyktycznym, rozkazującym tonem: "Wynieś śmieci!!!" Krzyczał wręcz! W takich sytuacjach czułem, jak emocje zaczynają sięgać granic możliwości, czułem się tak wściekły, że jedynym sposobem, w jaki byłem w stanie na to zareagować, było odkrzyknięcie mu: "Nie! Nie wyniosę śmieci! Nie będziesz mi rozkazywał!" I wtedy ojciec zaczynał mnie bić. Wtedy stawał się największym terrorystą, z jakim kiedykolwiek się w życiu spotkałem. Mówił do mnie: "Jak Ty się do ojca odzywasz!?" Dawał sobie wtedy przyzwolenie na to, żeby mnie lać. Miałem siniaki, krwiaki, itd. To było straszne. Trwało to latami. W końcu przyszedł czas studiów. Wtedy wyprowadziłem się do Łodzi i robiłem wszystko, żeby nie jeździć do domu. Fizycznie jestem od rodziców daleko, ale blizny w psychice pozostały. Tak więc, ten "czujnik" włącza mi się zawsze. Spotkanie z ludźmi jest dla mnie czymś zagrażającym, bo prawdziwe odrzucenie mnie przez kogoś byłoby dla mnie emocjonalnie nie do przeżycia. Dlatego unikam ludzi.
Mija pierwszy dzień mojego urlopu, a ja całymi dniami siedzę w domu. Nie rozmawiam z nikim.
Boję się, że w relacji ktoś odkryje, że czegoś nie potrafię. Większość ludzi na świecie ma niesamowite zdolności, takie jak artystyczne, naukowe, itd., ja nie mam żadnych. Boję się strasznie, że ktoś odkryje, że nic nie potrafię robić i mnie odrzuci. Czym właściwie jest to odrzucenie? Tym, że nie będzie chciał ze mną być. Nie będzie chciał pobyć ze mną. Bardzo pragnę czuć się akceptowanym, chociaż trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć, co ktoś musiałby zrobić, abym poczuł się akceptowany. To po prostu wynika z tego, że w domu nie czułem się bezpiecznie. Bardzo pragnę uczucia miłości i akceptacji, pragnę, aby ktoś pokazał mi, że czuje się przy mnie dobrze. Terapia trochę działa. Wiem, że moje reakcje emocjonalne dotyczą moich myśli, a nie rzeczywistych sytuacji. Oprócz tych przykrych sytuacji w domu, nigdy raczej nie doznałem odrzucenia, ale jednak mam cały czas w głowie ten "czujnik" i te reakcje. Emocje są tak dewastujące, że nie potrafię często podnieść się z łóżka po całej nocy. Myśl, że znów będę musiał przeżywać to samo przez cały dzień jest nie do wytrzymania.
Jestem chyba mistrzem pokazywania ludziom, że "wszystko jest w porządku" a tak na prawdę, to chciałbym w końcu przerwać milczenie i powiedzieć ludziom prawdę o sobie. Nie bardzo chyba jeszcze wiem, jak bym miał to zrobić. Zacząłem więc od napisania postu tutaj.
Jędrek