Tak sie od dłuższego czasu zastanawiam, dlaczego tak wiele związków kończy się jeszcze na etapie chodzenia? Lub kończą się zaraz przy pierwszych trudnych sytuacjach, problemach? Czemu na początku zawsze partner/ka jest idealna a po czasie opadają nam różowe okulary i widzimy ich w innych barwach? Dlaczego różnimy się od siebie na tak wiele sposobów i co sprawia, że często pomimo przejechania sie na danej osobie - wracamy? Czy to obawa? A może przyzwyczajenie? Czemu w naszych czasach wciąż jest tak wiele złych związków?
Wiele razy słyszałam: Ale to jego/jej wina. To on/ona nie potrafi odpuścić. Bo nie chce sie zmienić. Jest trudny/na. Nie słucha tego, co mówię...
Wiem, że związek to olbrzymia odpowiedzialność. Nie jest to już (no nie powinna być) odpowiedzialność tylko za siebie ale za tą drugą osobę w pewnym stopniu też. Dlaczego nie potrafimy pójść na kompromis? Tak ciężko przyznać sie do błędu? Lepiej ranić? Za wszelką cenę udowodnić wszystkim, że to JA mam rację, że i tak bedzie tak jak JA chcę...?
Dlaczego tak niewiele jest związków zgodnych? Gdzie panuje miłość i szczęście?
Nie zawsze musimy się we wszystkim zgadzać, każdy ma prawo do własnego zdania i poglądu, jednak po co ta częsta nienawiść i przykre słowa?
Nie chcemy juz się starać tak jak na początku? A może powinniśmy bardziej skupic sie na sobie i zmiany zacząć wprowadzać od siebie? Co by się stało gdyby zamiast odbijać piłeczkę uśmiechnąć sie do tej drugiej osoby i powiedzieć : Kocham cie, nie chce sie kłócić. Dziś ty masz rację?
No i jeszcze jeden problem : przeprosiny. Tak wiele ludzi nie zna lub nie potrafi/nie chce wypowiedzieć tego słowa. Jakby to była ujma na honorze...
Czy jesteśmy społeczeństwem egoistów?? Czy kiedys sie zmienimy? Dorośniemy do bycia w związku?
Wiele razy słyszałam: Ale to jego/jej wina. To on/ona nie potrafi odpuścić. Bo nie chce sie zmienić. Jest trudny/na. Nie słucha tego, co mówię...
Wiem, że związek to olbrzymia odpowiedzialność. Nie jest to już (no nie powinna być) odpowiedzialność tylko za siebie ale za tą drugą osobę w pewnym stopniu też. Dlaczego nie potrafimy pójść na kompromis? Tak ciężko przyznać sie do błędu? Lepiej ranić? Za wszelką cenę udowodnić wszystkim, że to JA mam rację, że i tak bedzie tak jak JA chcę...?
Dlaczego tak niewiele jest związków zgodnych? Gdzie panuje miłość i szczęście?
Nie zawsze musimy się we wszystkim zgadzać, każdy ma prawo do własnego zdania i poglądu, jednak po co ta częsta nienawiść i przykre słowa?
Nie chcemy juz się starać tak jak na początku? A może powinniśmy bardziej skupic sie na sobie i zmiany zacząć wprowadzać od siebie? Co by się stało gdyby zamiast odbijać piłeczkę uśmiechnąć sie do tej drugiej osoby i powiedzieć : Kocham cie, nie chce sie kłócić. Dziś ty masz rację?
No i jeszcze jeden problem : przeprosiny. Tak wiele ludzi nie zna lub nie potrafi/nie chce wypowiedzieć tego słowa. Jakby to była ujma na honorze...
Czy jesteśmy społeczeństwem egoistów?? Czy kiedys sie zmienimy? Dorośniemy do bycia w związku?